Piotr Borlik „Materiał ludzki” - Druga po „Boskiej proporcji” część cyklu kryminalnego z Agatą Stec
fot. nadesłane
Premiera książki 4 czerwca.
REKLAMA
Po zakończonym śledztwie w sprawie morderstwa w gdańskim parku Oliwskim w niewyjaśnionych okolicznościach znika główny świadek w sprawie. Komisarz Agata Stec nie ustaje w poszukiwaniach mężczyzny, z którym łączyły ją nie tylko służbowe relacje. Brak efektów w połączeniu z mnożącymi się pytaniami i wątpliwościami popycha policjantkę do podjęcia desperackich kroków.
Tymczasem w niewielkiej wsi na Kaszubach dochodzi do makabrycznego odkrycia. Dwie młode kobiety znaleziono przywiązane do pali pośrodku pola i obrośnięte kwitnącymi powojnikami. Po tym, jak Agata ratuje życie jednej z nich, jej losem zaczyna interesować się brat policjantki, psycholog Artur Kamiński, nie tylko w celu udzielenia pomocy niedoszłej ofierze…
Piotr Borlik „Materiał ludzki” – fragment rozdziału I
Uderzyła głową o coś twardego. (…) Skrępowane nogi i związane z tyłu ręce sugerowały przygodę z amatorem mocnych wrażeń. W przeszłości Agacie zdarzało się korzystać w łóżku z policyjnych kajdanek, ale to ona skuwała mężczyzn, nigdy odwrotnie. Jeśli dodać do tego szmaciany worek zarzucony na głowę, nie ulegało wątpliwości, że ją porwano. (…)
Wytężyła słuch, ale nie wyłapała żadnych innych dźwięków. Oglądała kiedyś film, w którym porwany detektyw, pomimo przepaski na oczach, potrafił określić trasę przejazdu. Ona jednak swoje umiejętności dedukcji wyczerpała na tym, że kierowcy się spieszy i jedzie wyjątkowo wyboistą drogą. Co rusz podskakiwała na nierównościach, uderzając głową o bok samochodu. (…).
Nic nie pamiętała z porwania. Ostatnie, co kojarzyła, to wizyta u brata, podczas której jak zawsze najadła się do syta. Co było potem? Poszła do baru, zamiast wrócić do mieszkania? A może u Artura przesadziła z winem? (…)
Ignorując ból, odgięła ręce możliwie jak najdalej od pleców, usztywniła biodra i z całej siły uderzyła nadgarstkami o kość ogonową. Pierwsza próba nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Niezrażona niepowodzeniem, zacisnęła zęby i ponowiła ruch. Opaska puściła po czwartej próbie.
Agata z ulgą wyprostowała ręce, pomasowała piekące nadgarstki, po czym zdjęła z głowy szmaciany worek. (…) Mając wolne dłonie, bez problemu przyłożyła opaskę do metalowego wspornika siedziska i kilkoma ruchami przerwała pasek. Na miejscu porywacza użyłaby czegoś solidniejszego, ale najwyraźniej nie docenił ofiary lub uznał, że środek odurzający, który jej podał, powali ją na dłużej. (…)
Po kilku minutach samochód zwolnił. Żwir ustąpił miejsca ubitej ziemi, nie oznaczało to jednak poprawy warunków jazdy, wręcz przeciwnie. Teraz nawet amator rajdów był zmuszony zdjąć nogę z gazu, choć i tak zbyt szybko wjeżdżał w głębokie dziury, przez co Agata z trudem utrzymywała się na siedzisku. Błagała w myślach, by furgonetka wreszcie stanęła.
Marzenie policjantki ziściło się już po chwili. Z ulgą przyjęła ciszę po wyłączeniu silnika. Chwilę później usłyszała odgłos otwieranych drzwi kabiny. Uważnie nasłuchiwała, czy wysiada jedna osoba, czy więcej. Nie mogła mieć stuprocentowej pewności, ale ponieważ nie słyszała żadnych rozmów, uznała, że ma do czynienia z jednym porywaczem. Wspólnicy mogli czekać na miejscu, nie miała jednak na to wpływu. (…)
Pulsująca w żyłach adrenalina na dobre przegnała wcześniejsze otumanienie. Agata była gotowa, z napiętymi mięśniami czekała na dogodną chwilę. Słyszała kroki porywacza, który nieświadomy niebezpieczeństwa szedł ku tyłowi samochodu. Nie robiło jej różnicy, czy po drugiej stronie czeka dwumetrowy osiłek z kijem bejsbolowym, czy chuderlawy pokurcz. Gotowa była na starcie z każdym przeciwnikiem.
Skrzypnięcie drzwi było dla niej jak gong rozpoczynający walkę. Niczym rugbysta skoczyła na porywacza i powaliła go na ziemię. Nie miała czasu uważniej mu się przyjrzeć, zauważyła jedynie, że to mężczyzna. (…) Podniosła się z ziemi, po czym wymierzyła porywaczowi kopniaka w twarz. Krew trysnęła mu z nosa, ochlapując czerwonymi kropelkami buty i spodnie Agaty. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że ma na sobie domowy dres. Oznaczało to, że po kolacji z bratem wróciła do mieszkania i zmieniła ubranie. Mężczyzna mógł się wcześniej tam włamać i obserwować ją z ukrycia. To dodatkowo ją rozsierdziło. (…)
– Jesteś aresztowany – oznajmiła. – Nie mam kajdanek, więc cię nie skuję, ale daj mi najmniejszy powód, a połamię ci wszystkie gnaty. Rozumiesz? (…)
Rozejrzała się po okolicy. Samochód stał pośrodku drogi gruntowej w otoczeniu pól. Nigdzie nie było widać żadnych zabudowań. W oddali rósł las iglasty. Słyszała tylko koniki polne, ptaki, wiatr szumiący w zaroślach i swój ciężki oddech.
– Gdzieś ty mnie wywiózł? – spytała bardziej samą siebie niż mężczyznę.
Nie miała nic przy sobie, więc jedynym sposobem na wezwanie wsparcia było skorzystanie z komórki porywacza. Nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko temu, toteż bez skrępowania przeszukała jego kieszenie. Znalazła tylko kluczyki do samochodu. (…)
Otworzyła przednie drzwi, po czym zajęła miejsce kierowcy. (…) Telefon leżał na desce rozdzielczej. Zadowolona chwyciła komórkę i wyszła na zewnątrz. Entuzjazm komisarz trwał tylko chwilę, gdy uświadomiła sobie, że bez PIN-u nigdzie nie zadzwoni.
– Ej! – zawołała. – Śpiąca królewno! Pora się budzić. Nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia.
Wróciła do mężczyzny i lekko trąciła go butem. Nie zareagował. By się upewnić, że nie symuluje, kopnęła mocniej, tym razem w biodro. Wyglądał na nieprzytomnego. Ci dzisiejsi mężczyźni, pomyślała, wystarczy dwa razy takiego kopnąć, by na dobre odpłynął.
Postanowiła dać porywaczowi kilka minut. Jeśli nie dojdzie do siebie, zataszczy go do furgonetki i sama spróbuje dojechać gdzieś, gdzie znajdzie cywilizację. Korzystając z wolnej chwili, ruszyła w kierunku niewielkiego wzniesienia, skąd miała nadzieję dostrzec jakieś zabudowania. (…)
Szła przez pole, rozgarniając zboże. Wychowana w mieście, nie potrafiła rozpoznać, czy to pszenica, owies czy żyto. Wyschnięta ziemia brudziła buty, drobinki gleby wpadały do skarpetek, pot spływał po czole. Dres miała cały mokry. Spojrzała przez ramię. Nieznajomy wciąż spał w najlepsze, jakby omyłkowo wstrzyknął sobie substancję, którą wcześniej zastosował na niej. Wzruszyła ramionami i weszła na wzniesienie, próbując przypomnieć sobie coś więcej z przebiegu ostatnich godzin. Na świeżym powietrzu lepiej jej się myślało, ale wciąż ostatnie, co pamiętała, to rozmowa z bratem. Teraz słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oznaczało to, że dochodziła dziewiąta wieczorem. (…)
Doszła do szczytu wzniesienia i rozejrzała się. Jak okiem sięgnąć otaczały ją pola i gęsty las. Droga, którą przyjechali, zakręcała i ginęła w oddali. Z tego, co pamiętała, podążali nią dobrych kilka minut, a wcześniej pokonali dłuższy fragment po żwirze.
– Dlaczego zatrzymałeś się akurat w tym miejscu? – spytała.
Już miała ruszyć w drogę powrotną, gdy coś po drugiej stronie wzniesienia przykuło jej uwagę. Sama nie wiedziała, na co właściwie patrzy. Najpierw uznała, że to krzewy, bo były obrośnięte liśćmi, ale kształty bardziej przypominały dwa strachy na wróble. Nabite na pale kukły stały mniej więcej w odległości jednego metra od siebie, zwrócone ku sobie twarzami. Nie wyglądały jak te, które widywała czasem w telewizji. Nie miały na głowach kapeluszy ani w ogóle ubrań. Z miejsca, gdzie stała, nie potrafiła określić, z czego je zrobiono, ale dałaby sobie rękę uciąć, że nie była to słoma. Pięły się po nich rośliny, niektóre nawet kwitły.
Zaintrygowana zeszła na dół. Nie podobało jej się, że straciła z oczu nieprzytomnego porywacza, ale wygrała ciekawość. Coś w tych strachach na wróble było nietypowego. Czuła, że to właśnie przez nie sprowadzono ją w to miejsce. Nie potrafiła jeszcze tego doprecyzować, a jednak policyjny instynkt podpowiadał, że zaraz się dowie, o co w tym wszystkim chodzi.
Już w połowie drogi nos podrzucił pierwszy trop. Nie miało to nic wspólnego z instynktem. Poczuła smród. Znała go aż za dobrze. Nie był to typowy dla pól zapach obornika, lecz duszący, lekko słodkawy fetor gnijącego ciała. W przeszłości widywała już wiele zwłok, ale i tak nie potrafiła się do tego przyzwyczaić. Z każdym kolejnym krokiem czuła odór coraz wyraźniej. (…)
Podniosła rękę i zasłoniła nos rękawem. (…) Musiała wiedzieć, z czym tak naprawdę ma do czynienia. Wyszłaby na skończoną idiotkę, gdyby po wezwaniu posiłków okazało się, że poniosła ją wyobraźnia, a rzekomy smród gnijących ciał pochodził od zwierzęcej padliny. Loża szyderców na komisariacie od razu wytknęłaby jej nadgorliwość. (…). Potrafiła sobie wyobrazić złośliwe komentarze, że na siłę szuka spektakularnych śledztw, byle tylko wrócić na świecznik.
Czy tego chciała, czy nie, prawdopodobnie tak właśnie się stanie. Dotarłszy na miejsce, nie miała już co do tego wątpliwości. To były ludzkie zwłoki. Ze wszystkich sił próbując powstrzymać odruch wymiotny, przyjrzała im się bliżej. W pierwszej chwili myślała, że ciała wbito na drewniane pale, lecz w rzeczywistości czymś je do nich przytwierdzono. Agacie od razu przyszła na myśl martwa kobieta znaleziona w gdańskiej palmiarni. Teraz też zwłoki pokrywały rośliny. Ciemnozielone liście oplatały ciała, jakby z nich wyrastały. (…)
Zdawała sobie sprawę, że powinna natychmiast pobiec z powrotem do furgonetki, aby dopilnować, by porywacz nie uciekł, zamiast tego raz jeszcze przyjrzała się jednej z ofiar. Coś nie dawało jej spokoju. O ile zwłoki stojące bliżej niej wyglądały i cuchnęły, jakby spędziły tu kilka tygodni, o tyle drugi strach na wróble sprawiał inne wrażenie. Porastająca go roślina nie była tak rozłożysta, a samo ciało nie zostało jeszcze poddane procesom rozpadu gnilnego. Sądząc po włosach sięgających wychudzonych ramion, należało do kobiety. Trudno było określić jej wiek. Ofiara równie dobrze mogła mieć dwadzieścia, jak i ponad czterdzieści lat.
Agata podeszła bliżej, a wtedy zauważyła coś jeszcze. W skórę kobiety wchodziła ledwie widoczna rurka, która pięła się gdzieś w górę. Policjantka wytarła spocone czoło i odchyliła liście przykrywające górną część konstrukcji, odsłaniając przezroczysty worek. Kilka sekund zajęło jej zrozumienie, na co patrzy.
Kroplówka. Nie zdążyła opróżnić się do końca, wciąż tłoczyła płyn do żyły ofiary, co mogło oznaczać…
Agata usłyszała cichy jęk. Odruchowo odskoczyła do tyłu i sięgnęła do pasa, gdzie zazwyczaj miała kaburę z bronią, ale z oczywistych powodów niczego tam nie znalazła. W innych okolicznościach wyśmiałaby samą siebie, teraz jednak zamarła w bezruchu. Nie przesłyszała się. Jedna z ofiar żyła. Jej ciało pokrywały rośliny, lecz wciąż oddychała.
– Agata Stec, policja – powiedziała głośno komisarz. – Jesteś już bezpieczna.
W odpowiedzi usłyszała kolejne jęknięcie. (…)
– Zaraz do ciebie wrócę – dodała. – Na moment muszę odejść, żeby wezwać pomoc. Niedługo przyjedzie po ciebie ambulans i pojedziesz do szpitala. Twój koszmar dobiegł końca. (…)
Ruszyła biegiem w stronę furgonetki. Wcześniej była zbyt łagodna dla porywacza. To, co zrobił tej kobiecie, powinno automatycznie wpisać go na listę zwyrodnialców, którym nie przysługiwały żadne prawa. Uznała za niesprawiedliwe, że z kimś takim musi obchodzić się jak z jajkiem. Gdyby to od niej zależało, już teraz psychol dostałby to, na co zasłużył.
Lekko zdyszana dobiegła do samochodu. Porywacz wciąż leżał na miejscu, gdzie go zostawiła.
– Koniec drzemki! – zawołała. – Czeka na ciebie wygodne łóżko w celi.
Nie zareagował. Agata stanęła nad nim i dotknęła go butem, a następnie pochyliła się i mocno nim potrząsnęła. Bez efektu. (…)
– Wstawaj! – krzyknęła.
Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna ma bladą twarz. Być może po prostu miał taką karnację, a jednak niesiona impulsem przyłożyła mu dłoń do szyi. Nie wyczuła tętna.
– Ja pierdolę… – westchnęła, po czym opadła na drogę.
Piotr Borlik ur. w 1986 r. Inżynier po Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym.
Jest mistrzem Holandii oraz laureatem trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Autor cyklu kryminałów z Agatą Stec, którego pierwszy tom nosi tytuł „Boska proporcja”.
Tymczasem w niewielkiej wsi na Kaszubach dochodzi do makabrycznego odkrycia. Dwie młode kobiety znaleziono przywiązane do pali pośrodku pola i obrośnięte kwitnącymi powojnikami. Po tym, jak Agata ratuje życie jednej z nich, jej losem zaczyna interesować się brat policjantki, psycholog Artur Kamiński, nie tylko w celu udzielenia pomocy niedoszłej ofierze…
Piotr Borlik „Materiał ludzki” – fragment rozdziału I
Uderzyła głową o coś twardego. (…) Skrępowane nogi i związane z tyłu ręce sugerowały przygodę z amatorem mocnych wrażeń. W przeszłości Agacie zdarzało się korzystać w łóżku z policyjnych kajdanek, ale to ona skuwała mężczyzn, nigdy odwrotnie. Jeśli dodać do tego szmaciany worek zarzucony na głowę, nie ulegało wątpliwości, że ją porwano. (…)
Wytężyła słuch, ale nie wyłapała żadnych innych dźwięków. Oglądała kiedyś film, w którym porwany detektyw, pomimo przepaski na oczach, potrafił określić trasę przejazdu. Ona jednak swoje umiejętności dedukcji wyczerpała na tym, że kierowcy się spieszy i jedzie wyjątkowo wyboistą drogą. Co rusz podskakiwała na nierównościach, uderzając głową o bok samochodu. (…).
Nic nie pamiętała z porwania. Ostatnie, co kojarzyła, to wizyta u brata, podczas której jak zawsze najadła się do syta. Co było potem? Poszła do baru, zamiast wrócić do mieszkania? A może u Artura przesadziła z winem? (…)
Ignorując ból, odgięła ręce możliwie jak najdalej od pleców, usztywniła biodra i z całej siły uderzyła nadgarstkami o kość ogonową. Pierwsza próba nie przyniosła oczekiwanego rezultatu. Niezrażona niepowodzeniem, zacisnęła zęby i ponowiła ruch. Opaska puściła po czwartej próbie.
Agata z ulgą wyprostowała ręce, pomasowała piekące nadgarstki, po czym zdjęła z głowy szmaciany worek. (…) Mając wolne dłonie, bez problemu przyłożyła opaskę do metalowego wspornika siedziska i kilkoma ruchami przerwała pasek. Na miejscu porywacza użyłaby czegoś solidniejszego, ale najwyraźniej nie docenił ofiary lub uznał, że środek odurzający, który jej podał, powali ją na dłużej. (…)
Po kilku minutach samochód zwolnił. Żwir ustąpił miejsca ubitej ziemi, nie oznaczało to jednak poprawy warunków jazdy, wręcz przeciwnie. Teraz nawet amator rajdów był zmuszony zdjąć nogę z gazu, choć i tak zbyt szybko wjeżdżał w głębokie dziury, przez co Agata z trudem utrzymywała się na siedzisku. Błagała w myślach, by furgonetka wreszcie stanęła.
Marzenie policjantki ziściło się już po chwili. Z ulgą przyjęła ciszę po wyłączeniu silnika. Chwilę później usłyszała odgłos otwieranych drzwi kabiny. Uważnie nasłuchiwała, czy wysiada jedna osoba, czy więcej. Nie mogła mieć stuprocentowej pewności, ale ponieważ nie słyszała żadnych rozmów, uznała, że ma do czynienia z jednym porywaczem. Wspólnicy mogli czekać na miejscu, nie miała jednak na to wpływu. (…)
Pulsująca w żyłach adrenalina na dobre przegnała wcześniejsze otumanienie. Agata była gotowa, z napiętymi mięśniami czekała na dogodną chwilę. Słyszała kroki porywacza, który nieświadomy niebezpieczeństwa szedł ku tyłowi samochodu. Nie robiło jej różnicy, czy po drugiej stronie czeka dwumetrowy osiłek z kijem bejsbolowym, czy chuderlawy pokurcz. Gotowa była na starcie z każdym przeciwnikiem.
Skrzypnięcie drzwi było dla niej jak gong rozpoczynający walkę. Niczym rugbysta skoczyła na porywacza i powaliła go na ziemię. Nie miała czasu uważniej mu się przyjrzeć, zauważyła jedynie, że to mężczyzna. (…) Podniosła się z ziemi, po czym wymierzyła porywaczowi kopniaka w twarz. Krew trysnęła mu z nosa, ochlapując czerwonymi kropelkami buty i spodnie Agaty. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że ma na sobie domowy dres. Oznaczało to, że po kolacji z bratem wróciła do mieszkania i zmieniła ubranie. Mężczyzna mógł się wcześniej tam włamać i obserwować ją z ukrycia. To dodatkowo ją rozsierdziło. (…)
– Jesteś aresztowany – oznajmiła. – Nie mam kajdanek, więc cię nie skuję, ale daj mi najmniejszy powód, a połamię ci wszystkie gnaty. Rozumiesz? (…)
Rozejrzała się po okolicy. Samochód stał pośrodku drogi gruntowej w otoczeniu pól. Nigdzie nie było widać żadnych zabudowań. W oddali rósł las iglasty. Słyszała tylko koniki polne, ptaki, wiatr szumiący w zaroślach i swój ciężki oddech.
– Gdzieś ty mnie wywiózł? – spytała bardziej samą siebie niż mężczyznę.
Nie miała nic przy sobie, więc jedynym sposobem na wezwanie wsparcia było skorzystanie z komórki porywacza. Nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko temu, toteż bez skrępowania przeszukała jego kieszenie. Znalazła tylko kluczyki do samochodu. (…)
Otworzyła przednie drzwi, po czym zajęła miejsce kierowcy. (…) Telefon leżał na desce rozdzielczej. Zadowolona chwyciła komórkę i wyszła na zewnątrz. Entuzjazm komisarz trwał tylko chwilę, gdy uświadomiła sobie, że bez PIN-u nigdzie nie zadzwoni.
– Ej! – zawołała. – Śpiąca królewno! Pora się budzić. Nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia.
Wróciła do mężczyzny i lekko trąciła go butem. Nie zareagował. By się upewnić, że nie symuluje, kopnęła mocniej, tym razem w biodro. Wyglądał na nieprzytomnego. Ci dzisiejsi mężczyźni, pomyślała, wystarczy dwa razy takiego kopnąć, by na dobre odpłynął.
Postanowiła dać porywaczowi kilka minut. Jeśli nie dojdzie do siebie, zataszczy go do furgonetki i sama spróbuje dojechać gdzieś, gdzie znajdzie cywilizację. Korzystając z wolnej chwili, ruszyła w kierunku niewielkiego wzniesienia, skąd miała nadzieję dostrzec jakieś zabudowania. (…)
Szła przez pole, rozgarniając zboże. Wychowana w mieście, nie potrafiła rozpoznać, czy to pszenica, owies czy żyto. Wyschnięta ziemia brudziła buty, drobinki gleby wpadały do skarpetek, pot spływał po czole. Dres miała cały mokry. Spojrzała przez ramię. Nieznajomy wciąż spał w najlepsze, jakby omyłkowo wstrzyknął sobie substancję, którą wcześniej zastosował na niej. Wzruszyła ramionami i weszła na wzniesienie, próbując przypomnieć sobie coś więcej z przebiegu ostatnich godzin. Na świeżym powietrzu lepiej jej się myślało, ale wciąż ostatnie, co pamiętała, to rozmowa z bratem. Teraz słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oznaczało to, że dochodziła dziewiąta wieczorem. (…)
Doszła do szczytu wzniesienia i rozejrzała się. Jak okiem sięgnąć otaczały ją pola i gęsty las. Droga, którą przyjechali, zakręcała i ginęła w oddali. Z tego, co pamiętała, podążali nią dobrych kilka minut, a wcześniej pokonali dłuższy fragment po żwirze.
– Dlaczego zatrzymałeś się akurat w tym miejscu? – spytała.
Już miała ruszyć w drogę powrotną, gdy coś po drugiej stronie wzniesienia przykuło jej uwagę. Sama nie wiedziała, na co właściwie patrzy. Najpierw uznała, że to krzewy, bo były obrośnięte liśćmi, ale kształty bardziej przypominały dwa strachy na wróble. Nabite na pale kukły stały mniej więcej w odległości jednego metra od siebie, zwrócone ku sobie twarzami. Nie wyglądały jak te, które widywała czasem w telewizji. Nie miały na głowach kapeluszy ani w ogóle ubrań. Z miejsca, gdzie stała, nie potrafiła określić, z czego je zrobiono, ale dałaby sobie rękę uciąć, że nie była to słoma. Pięły się po nich rośliny, niektóre nawet kwitły.
Zaintrygowana zeszła na dół. Nie podobało jej się, że straciła z oczu nieprzytomnego porywacza, ale wygrała ciekawość. Coś w tych strachach na wróble było nietypowego. Czuła, że to właśnie przez nie sprowadzono ją w to miejsce. Nie potrafiła jeszcze tego doprecyzować, a jednak policyjny instynkt podpowiadał, że zaraz się dowie, o co w tym wszystkim chodzi.
Już w połowie drogi nos podrzucił pierwszy trop. Nie miało to nic wspólnego z instynktem. Poczuła smród. Znała go aż za dobrze. Nie był to typowy dla pól zapach obornika, lecz duszący, lekko słodkawy fetor gnijącego ciała. W przeszłości widywała już wiele zwłok, ale i tak nie potrafiła się do tego przyzwyczaić. Z każdym kolejnym krokiem czuła odór coraz wyraźniej. (…)
Podniosła rękę i zasłoniła nos rękawem. (…) Musiała wiedzieć, z czym tak naprawdę ma do czynienia. Wyszłaby na skończoną idiotkę, gdyby po wezwaniu posiłków okazało się, że poniosła ją wyobraźnia, a rzekomy smród gnijących ciał pochodził od zwierzęcej padliny. Loża szyderców na komisariacie od razu wytknęłaby jej nadgorliwość. (…). Potrafiła sobie wyobrazić złośliwe komentarze, że na siłę szuka spektakularnych śledztw, byle tylko wrócić na świecznik.
Czy tego chciała, czy nie, prawdopodobnie tak właśnie się stanie. Dotarłszy na miejsce, nie miała już co do tego wątpliwości. To były ludzkie zwłoki. Ze wszystkich sił próbując powstrzymać odruch wymiotny, przyjrzała im się bliżej. W pierwszej chwili myślała, że ciała wbito na drewniane pale, lecz w rzeczywistości czymś je do nich przytwierdzono. Agacie od razu przyszła na myśl martwa kobieta znaleziona w gdańskiej palmiarni. Teraz też zwłoki pokrywały rośliny. Ciemnozielone liście oplatały ciała, jakby z nich wyrastały. (…)
Zdawała sobie sprawę, że powinna natychmiast pobiec z powrotem do furgonetki, aby dopilnować, by porywacz nie uciekł, zamiast tego raz jeszcze przyjrzała się jednej z ofiar. Coś nie dawało jej spokoju. O ile zwłoki stojące bliżej niej wyglądały i cuchnęły, jakby spędziły tu kilka tygodni, o tyle drugi strach na wróble sprawiał inne wrażenie. Porastająca go roślina nie była tak rozłożysta, a samo ciało nie zostało jeszcze poddane procesom rozpadu gnilnego. Sądząc po włosach sięgających wychudzonych ramion, należało do kobiety. Trudno było określić jej wiek. Ofiara równie dobrze mogła mieć dwadzieścia, jak i ponad czterdzieści lat.
Agata podeszła bliżej, a wtedy zauważyła coś jeszcze. W skórę kobiety wchodziła ledwie widoczna rurka, która pięła się gdzieś w górę. Policjantka wytarła spocone czoło i odchyliła liście przykrywające górną część konstrukcji, odsłaniając przezroczysty worek. Kilka sekund zajęło jej zrozumienie, na co patrzy.
Kroplówka. Nie zdążyła opróżnić się do końca, wciąż tłoczyła płyn do żyły ofiary, co mogło oznaczać…
Agata usłyszała cichy jęk. Odruchowo odskoczyła do tyłu i sięgnęła do pasa, gdzie zazwyczaj miała kaburę z bronią, ale z oczywistych powodów niczego tam nie znalazła. W innych okolicznościach wyśmiałaby samą siebie, teraz jednak zamarła w bezruchu. Nie przesłyszała się. Jedna z ofiar żyła. Jej ciało pokrywały rośliny, lecz wciąż oddychała.
– Agata Stec, policja – powiedziała głośno komisarz. – Jesteś już bezpieczna.
W odpowiedzi usłyszała kolejne jęknięcie. (…)
– Zaraz do ciebie wrócę – dodała. – Na moment muszę odejść, żeby wezwać pomoc. Niedługo przyjedzie po ciebie ambulans i pojedziesz do szpitala. Twój koszmar dobiegł końca. (…)
Ruszyła biegiem w stronę furgonetki. Wcześniej była zbyt łagodna dla porywacza. To, co zrobił tej kobiecie, powinno automatycznie wpisać go na listę zwyrodnialców, którym nie przysługiwały żadne prawa. Uznała za niesprawiedliwe, że z kimś takim musi obchodzić się jak z jajkiem. Gdyby to od niej zależało, już teraz psychol dostałby to, na co zasłużył.
Lekko zdyszana dobiegła do samochodu. Porywacz wciąż leżał na miejscu, gdzie go zostawiła.
– Koniec drzemki! – zawołała. – Czeka na ciebie wygodne łóżko w celi.
Nie zareagował. Agata stanęła nad nim i dotknęła go butem, a następnie pochyliła się i mocno nim potrząsnęła. Bez efektu. (…)
– Wstawaj! – krzyknęła.
Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna ma bladą twarz. Być może po prostu miał taką karnację, a jednak niesiona impulsem przyłożyła mu dłoń do szyi. Nie wyczuła tętna.
– Ja pierdolę… – westchnęła, po czym opadła na drogę.
Piotr Borlik ur. w 1986 r. Inżynier po Uniwersytecie Technologiczno-Przyrodniczym.
Jest mistrzem Holandii oraz laureatem trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Autor cyklu kryminałów z Agatą Stec, którego pierwszy tom nosi tytuł „Boska proporcja”.
PRZECZYTAJ JESZCZE